The Legend Ends

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

12 osób zabitych, 58 rannych. Jedno zwykłe kino w aglomeracji Denver i jeden zwykły człowiek - James Holmes. Mija pół godziny filmu, w kinie pojawia się mężczyzna w masce przeciwgazowej, odpala granat i rozpoczyna śmiertelną strzelaninę, by po chwili dać się złapać policji.
Wszyscy wiemy, że to nie film, choć równie dobrze tak mogłaby zacząć się chociażby ostatnia część Batmana. Tym razem scenariusz rodem z hollywood ukuło samo życie. Świat jest w szoku. W domysłach pojawiają się pytania o przemoc, realizm, pokolenie cyberprzestrzeni. Powraca wspomnienie nieobecnego Heatha Ledgera, Jokera, którego zrządzenie losu przywołało w tak okrutny sposób.

W obliczu tragedii, która kładzie cień na całe przedsięwzięcie, ukazuje się dzieło unikatowe. Odkąd Christopher Nolan wziął w swoje ręce Batmana, w moim odczuciu, z kinem komiksowych bohaterów stało się coś wielkiego. W końcu nie ma w nim napompowanych herosów wśród wzniosłej chwały. Superbohaterzy są ludźmi z krwi i kości, z prawdziwymi słabościami, wzbogaconymi może paroma technicznymi gadżetami. A każdy swój sukces okupić muszą najwyższą ceną. I nie chcę tu mówić o Spidermanie, Prometeuszu czy nawet Abrahamie Lincolnie, tylko o Batmanie, dziele doskonałym.

Po powalającym Mrocznym Rycerzu Nolan stanął przed niełatwym zadaniem zwieńczenia trylogii. Jak przystało na adaptację kultowego komiksu, hollywoodzkie warunki i upodobania Nolana do efektów specjalnych, stać się to musi w czasach ostatecznych. Minęło osiem lat od śmierci senatora Denta w Mrocznym Rycerzu. Batman, który wziął na siebie ciężar zła polityka, pozostaje w ukryciu spacyfikowany jako winny śmierci bohatera miasta. Po utracie ukochanej Rachel (też w finale Mrocznego Rycerza) jest również wycofany prywatnie jako Bruce. Apatyczny zamyka się w swojej rezydencji czekając na śmierć, a w między czasie do Gotham wraca zło w czystej postaci.

W prologu filmu pojawia się Bane, paskudny, zmechanizowany na twarzy bandyta (?), który niczym mesjasz zła zgotuje Gotham spektakularną apokalipsę. Okaże się przy okazji najtrudniejszym wrogiem Batmana, którego zajdzie od tyłu i wybudzi z uśpienia. Warto spojrzeć w tym miejscu na film z perspektywy poprzednich części. Na początku trylogii poznajemy Gotham jako miasto upadłe. Doświadczone korupcją i gwałtem stało się gniazdem zła, dla którego nie ma już ratunku. Jedynym wyjściem dla tej Sodomy jest destrukcja, do której zobowiązała się Liga Cieni - historyczne ugrupowanie od wieków niszczące symbole upadku moralności (Rzym, Konstantynopol, może naprawdę przydaliby się też dzisiaj). Do Ligi tej w pierwszej części trafia zagubiony Bruce. To właśnie tu uczy się sztuk walki, dzięki którym stanie się potem Batmanem: obrońcą Gotham przed Ligą. Doświadczony śmiercią rodziców sam nie umie zabijać, za co ostatecznie w widowiskowy sposób zostaje wykluczony z ugrupowania. O ironio, w Mroczny Rycerz Powstaje powróci inny wykluczony Ligi, który będzie chciał dokończyć dzieła zniszczenia Gotham. A Batman będzie bronił miasta do końca. Nie będzie jednak sam, pojawia się też miły akcent - kobieta-kot, która nie tylko stanie w szranki ze złem, ale przede wszystkim tchnie w Bruce'a życie.
Koniec końców pojawi się też inny komiksowy bohater, a raczej osoba, która potem się nim stanie.

Jeśli już mowa o tym, kto pojawi się w filmie, to nie sposób nie wspomnieć gwiazdorskiej obsady: Bale, Oldman, Hardy, Hathaway, Gordon-Levitt, Cotillard, Caine, Freeman... Ta lista się nie kończy, ale co ważniejsze, jest w 100% produktywna. Aż miło patrzeć, gdy gwiazdy różnego formatu potrafią zagrać na równym wysokim poziomie w jak najsłuszniejszych rolach. Bo to właśnie dzięki nim Batman Nolana jest wyjątkowy. Po stronie zła zawsze był wachlarz charakterów, ale po stronie dobra? W pierwszej części obok Batmana był tylko jeden sprawiedliwy - komisarz Gordon, który pomimo osobistych tragedii wytrwał przy obranej przez siebie ścieżce. Od tego czasu miasto zmieniło się dając kolejnych walecznych bohaterów. I nie mówię tu o postaciach w pelerynach, ale zwykłych ludziach nie bojących się oddać życia. Batman zdał egzamin, stał się anonimowym symbolem bohatera, w którego może wcielić się każdy.

Pasjonujący jest widok spokojnego miasta, jak zwykle pięknie odrestaurowanego po konkretnej demolce. Ciekawe czy i tym razem byłoby do tego zdolne, wiedząc, że zniszczenia dwóch poprzednich części były tylko przedsmakiem tego, co zobaczymy w Mroczny Rycerz Powstaje. Twórcy wykorzystali każdy metr kwadratowy dostępnej powierzchni do oszałamiającego popisu efektów specjalnych. Dość powiedzieć, że nie chodzi tylko o rozmach i powalającą skalę ale i jakość. Odpowiedzialni za obraz byli ludzie stanowiący trzon poprzednich Batmanów czy Incepcji, którzy ze względu na swoją liczbę nawet nie zmieścili się na materiałach prasowych Warner Bros, a w większości mają na półce Oscara.

Na szczęście Nolan nie wykorzystał tej mocnej ekipy do 3D, co wychodzi każdemu tylko na dobre. Aż trudno opisać to spektakularne widowisko nakręcone w części kamerami w technologii IMAX, najlepiej oddającymi szczegół i dynamikę, które na pewno zagubiłyby się w trójwymiarze. A wszystko to dopieszczone jak zwykle genialną muzyka Zimmera. Spragniony wrażeń na pewno się nie zawiedzie i radzę mu szukać kin z jak największym ekranem (sprawdźcie IMAX, to kino nie jest zarezerwowane dla 3D).

Trzeba być Nolanem, żeby kasowy przebój (Mroczny Rycerz wciąż numerem 12 box officu wszech czasów) i kino z sensem połączyć, tak żeby coś z tego wyszło. Opowiedziana historia ma wszystko co najlepsze: niebanalną fabułę kryjącą zagadkę, niesamowite osobowości, porywającą ambitną produkcję jednocześnie dostępną dla każdego widza. Chociaż zakończenie jest otwarte, film, jak i cały cykl, tworzy spójną zamkniętą całość mrocznej epopei opowiadającej pasjonującą historię dziecięcego bohatera z kreskówek, który stał się heroicznym bohaterem na miarę naszych czasów. Aż chce się, żeby ta seria trwała nadal.

Trudno to powiedzieć w obliczu niedawnej tragedii w Denver, ale zabrakło tylko jednego... Jokera...

Zwiastun: